A teraz troszeczkę o
zalewach. I zlewkach. Szkoda, że nie o nalewkach;) Chociaż ...o
nalewkach jednak też. Żeby było do rymu:)
Nie mam dziś wiele do
powiedzenia. Może tylko trochę ponarzekam, że nie narzekam.
Na dworze ciągle siąpi, w
domu też kapie (z nosa i z kranu), jak miło wsłuchać się szum
zimnego wiatru i delikatne kap, kap, kap. Ogniska domowe kwitną,
rozgrzewają i powodują tulenie się domowników – same zalety. A
dlaczego tak jest: bo na dworze zimno i deszczowo, a w domu ciepło i
przytulnie. Można bezkranie siedzieć pod kocem i smakować
apetyczną książkę/oglądać telewizję półgębkiem/popijać
herbatę z ulubionego kubka zielonego jak jabłuszko/głaskać
puszystą mordkę kota i szurpaty pyszczek psa. Nie ma potrzeby biec
"to-tu-to-tam", bo "to-tu-to-tam" ani nie zając,
ani nie królik więc nie ucieknie. Za to czas ucieka, szkoda więc
marnować go na bezsensowne narzekania i bezczynność. Lepiej
zastanowić się jak przyjemnie wykorzystać ten czas – najlepiej
robiąc coś, co skutecznie wyrwie nas z rutyny dnia powszedniego1.
A najlepiej nie myśleć za wiele, tylko robić to co chcemy i co
sprawia nam przyjemność, lub to co musimy, ale tak, by to polubić
i też spróbować mieć z tego jakąś frajdę.
Bo nie chcę ciągle
narzekać i być niezadowolona. Wystarczy, że wszędzie dookoła
słychać marudzenie i bręczenie:
- Och, jakaś ty obręczona
dzisiaj!
- Ty wcale nie jesteś
lepszy, też marudzisz marudo.
Wszyscy tak jakoś
narzekają, jakby stało się to obowiązującym zaleceniem
towarzyskim, czy wręcz wymogiem kulturowo-temporalnym. A kiedy ktoś
próbuje się temu przeciwstawić... ech, wiadomo jak to wyglada.
Dzisiaj akurat narzeka się w większości na deszczową pogodę,
stąd taki a nie inny wstęp.
Co z tego, że czasy są
ciężkie? Zawsze były jakieś tam czasy i to na ogół nielekkie. A
takie bezustanne narzekanie powoduje tylko, że sami sobie
dokopujemy, a właściwie zakopujemy się we własnej bezsilności,
zwalając winę na abstrakcyjny byt jakim jest "ciężkoczasowość
wszechzawszeobecna".
Zatem mój postulat jest
krótki: zamieńmy brudną i szarą zalewę codzienności, tak pełną
różnorakich śmieci na fajną i kolorową zupkę własnego
przepisu.
A w czym może tu pomóc
antropologia? Chyba w tym, by nauczyć się wyrabiać sobie swoje
zdanie na temat otaczającej nas rzeczywistości, czasów i ludzi. To
ona pomaga nas wytrącać ze stereotypowego i biernego myślenia na
rzecz nowych poglądów i nowego, świeżego podejścia do życia. To
na tym polega bycie antropologiem: by patrzeć na nowo, być
zadziwionym i zafascynowanym światem jak dziecko, lecz by
jednocześnie potrafić z tych obserwacji wysnuwać wnioski pomocne
nam, a przede wszystkim Innym. A jeśli zupka będzie niestrawna?
Przynajmniej będziemy ją zawdzięczać sobie, a nie opinii i
schematom postępowania ogółu.
Wiem, że po trochu jestem
dziwakiem-dziobakiem, a po trochu wrednym kotem, którego nie
potrzeba wcale odwracać ogonem, bo sam się okręca w drugą stronę
i idzie pod prąd. Badacz codzienności powinien być czasem jak taki
kot, który leży gdzieś na uboczu, cicho lecz z pełną namysłu
uwagą obserwuje i wyciąga wnioski. A potem idzie tam gdzie chce i
kiedy chce, bo nie lubi utartych ścieżek.
Koty nie lubią też
ochłapów – zlewek codzienności. Nie karmią się byle czym i nie
pozwalają ugłaskać się za pomocą tandety, jak to czasem robią
ludzie. Nas byle reklama potrafi namówić do kupienia każdej
głupoty. Chyba po protu lubimy się oszukiwać, zwłaszcza sami
siebie. Jeszcze gorzej jest z opiniami – nasiąkamy nimi jak gąbka.
Tyle, że są to na ogół opinie wydawane przez hipotetyczno -
hipopotamiczny ogół, bo sami jesteśmy zbyt leniwi by zdobyć się
na wysiłek samodzielnego myślenia.
Nie bez kozery nie kupuje
się kota w worku: skoro kot wie co dobre, to z jakiej paki my mamy
sprzedawać/nabywać towary niesprawdzone. Czy intuicję kot
zawdzięcza jakiemuś niezwykłemu charakterowi, instynktowi,
doskonałym zmysłom pozwalającym na dokładną obserwację i
wyciąganie wniosków – nie wiem. Dla mnie mój kot jest taką
prywatną antropologiczną muzą: bo zsyła natchnienie i uroczo
mruczy.
I jeszcze tylko na koniec
żartobliwie o nalewkach. Jak sobie nalejemy, tak się napijemy. Dla
mnie domowa nalewka jest synonimem luksusu, dobrego gustu, a przede
wszystkim dobrego smaku. Co pozwolimy w siebie wlać, to odczujemy
następnego dnia rano. Więc znów uwaga, że nie ma co polegać na
""sprawdzonych"" markach i etykietkach
(reklamach, przyzwyczajeniach, schematach myślowych, nawykach,
szufladkach). Czasem warto popróbować nowych smaczków i przekonać
się, czy nowe nie będzie smakować lepiej.
1Swoją
drogą szkoda, że słowo powszedni kojarzy nam się już
dzisieaj tylko z nudą i powtarzalnością. Kiedyś okreśłenie
chleb powszedni dawało nadzieję i radość: że jest
dobrze, że jest co jeść, że nie ma się czym martwić skoro
chleb powszedni jest.