środa, 26 czerwca 2013

Zlewki codzienności

A teraz troszeczkę o zalewach. I zlewkach. Szkoda, że nie o nalewkach;) Chociaż ...o nalewkach jednak też. Żeby było do rymu:)

Nie mam dziś wiele do powiedzenia. Może tylko trochę ponarzekam, że nie narzekam.

Na dworze ciągle siąpi, w domu też kapie (z nosa i z kranu), jak miło wsłuchać się szum zimnego wiatru i delikatne kap, kap, kap. Ogniska domowe kwitną, rozgrzewają i powodują tulenie się domowników – same zalety. A dlaczego tak jest: bo na dworze zimno i deszczowo, a w domu ciepło i przytulnie. Można bezkranie siedzieć pod kocem i smakować apetyczną książkę/oglądać telewizję półgębkiem/popijać herbatę z ulubionego kubka zielonego jak jabłuszko/głaskać puszystą mordkę kota i szurpaty pyszczek psa. Nie ma potrzeby biec "to-tu-to-tam", bo "to-tu-to-tam" ani nie zając, ani nie królik więc nie ucieknie. Za to czas ucieka, szkoda więc marnować go na bezsensowne narzekania i bezczynność. Lepiej zastanowić się jak przyjemnie wykorzystać ten czas – najlepiej robiąc coś, co skutecznie wyrwie nas z rutyny dnia powszedniego1. A najlepiej nie myśleć za wiele, tylko robić to co chcemy i co sprawia nam przyjemność, lub to co musimy, ale tak, by to polubić i też spróbować mieć z tego jakąś frajdę.

Bo nie chcę ciągle narzekać i być niezadowolona. Wystarczy, że wszędzie dookoła słychać marudzenie i bręczenie:

- Och, jakaś ty obręczona dzisiaj!
- Ty wcale nie jesteś lepszy, też marudzisz marudo.

Wszyscy tak jakoś narzekają, jakby stało się to obowiązującym zaleceniem towarzyskim, czy wręcz wymogiem kulturowo-temporalnym. A kiedy ktoś próbuje się temu przeciwstawić... ech, wiadomo jak to wyglada. Dzisiaj akurat narzeka się w większości na deszczową pogodę, stąd taki a nie inny wstęp.

Co z tego, że czasy są ciężkie? Zawsze były jakieś tam czasy i to na ogół nielekkie. A takie bezustanne narzekanie powoduje tylko, że sami sobie dokopujemy, a właściwie zakopujemy się we własnej bezsilności, zwalając winę na abstrakcyjny byt jakim jest "ciężkoczasowość wszechzawszeobecna".

Zatem mój postulat jest krótki: zamieńmy brudną i szarą zalewę codzienności, tak pełną różnorakich śmieci na fajną i kolorową zupkę własnego przepisu.
A w czym może tu pomóc antropologia? Chyba w tym, by nauczyć się wyrabiać sobie swoje zdanie na temat otaczającej nas rzeczywistości, czasów i ludzi. To ona pomaga nas wytrącać ze stereotypowego i biernego myślenia na rzecz nowych poglądów i nowego, świeżego podejścia do życia. To na tym polega bycie antropologiem: by patrzeć na nowo, być zadziwionym i zafascynowanym światem jak dziecko, lecz by jednocześnie potrafić z tych obserwacji wysnuwać wnioski pomocne nam, a przede wszystkim Innym. A jeśli zupka będzie niestrawna? Przynajmniej będziemy ją zawdzięczać sobie, a nie opinii i schematom postępowania ogółu.

Wiem, że po trochu jestem dziwakiem-dziobakiem, a po trochu wrednym kotem, którego nie potrzeba wcale odwracać ogonem, bo sam się okręca w drugą stronę i idzie pod prąd. Badacz codzienności powinien być czasem jak taki kot, który leży gdzieś na uboczu, cicho lecz z pełną namysłu uwagą obserwuje i wyciąga wnioski. A potem idzie tam gdzie chce i kiedy chce, bo nie lubi utartych ścieżek.

Koty nie lubią też ochłapów – zlewek codzienności. Nie karmią się byle czym i nie pozwalają ugłaskać się za pomocą tandety, jak to czasem robią ludzie. Nas byle reklama potrafi namówić do kupienia każdej głupoty. Chyba po protu lubimy się oszukiwać, zwłaszcza sami siebie. Jeszcze gorzej jest z opiniami – nasiąkamy nimi jak gąbka. Tyle, że są to na ogół opinie wydawane przez hipotetyczno - hipopotamiczny ogół, bo sami jesteśmy zbyt leniwi by zdobyć się na wysiłek samodzielnego myślenia.

Nie bez kozery nie kupuje się kota w worku: skoro kot wie co dobre, to z jakiej paki my mamy sprzedawać/nabywać towary niesprawdzone. Czy intuicję kot zawdzięcza jakiemuś niezwykłemu charakterowi, instynktowi, doskonałym zmysłom pozwalającym na dokładną obserwację i wyciąganie wniosków – nie wiem. Dla mnie mój kot jest taką prywatną antropologiczną muzą: bo zsyła natchnienie i uroczo mruczy.

I jeszcze tylko na koniec żartobliwie o nalewkach. Jak sobie nalejemy, tak się napijemy. Dla mnie domowa nalewka jest synonimem luksusu, dobrego gustu, a przede wszystkim dobrego smaku. Co pozwolimy w siebie wlać, to odczujemy następnego dnia rano. Więc znów uwaga, że nie ma co polegać na ""sprawdzonych"" markach i etykietkach (reklamach, przyzwyczajeniach, schematach myślowych, nawykach, szufladkach). Czasem warto popróbować nowych smaczków i przekonać się, czy nowe nie będzie smakować lepiej.

1Swoją drogą szkoda, że słowo powszedni kojarzy nam się już dzisieaj tylko z nudą i powtarzalnością. Kiedyś okreśłenie chleb powszedni dawało nadzieję i radość: że jest dobrze, że jest co jeść, że nie ma się czym martwić skoro chleb powszedni jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz