środa, 19 czerwca 2013

JEŚĆ, JEŚĆ, JEŚĆ


Tyrania chwili1, chwilowa przyjemność z konsumpcji, czyli jak się najeść, by ciągle nie być sytym.

Czasem przeraża mnie moja lodówka: upiorny, brzęczący po nocach biały sześcian o niezbyt imponujących gabarytach.Wbrew pozorom boję się nie tego, że po otwarciu drzwi zastanę w jej wnętrz tylko przysłowiowe światło.

Boję się (choć wolę nie rozmyślać nad tym), że większe zagrożenie stanowi - paradoksalnie - jedzenie. Miligramy, dekagramy, kilogramy konserwantów, sztucznych barwników i cukru. Pestycydy i inne paskudztwa, które mają zapewnić trwałość i lepsze walory smakowe.

A teraz czas na odrobinę autoantropologii. Podobno jesteśmy tym, czym jemy. Jeśli tak, jestem wielkim workiem śmieci i muszę się w końcu do tego przyznać. Owszem, czasami nadchodzą falami wyrzuty sumienia, ale nie są one aż tak wielkie, by wywrzeć na mnie trwały wpływ. Ale pomyślmy, od czego to sie wszystko zaczęło...

Pochodzę ze wsi, lecz dziś życie na wsi pod wieloma względami zaczyna przypominać miasto, a przynajmniej jego ciemne i mniej chwalebne aspekty: hałas, zanieczyszczenia, umasowienie, anonimowość. Trzeba jeszcze wspomnieć o odwiecznym kompleksie mniejszości, na który cierpią mieszkańcy regionów wiejskich. Jako antropolog zdaję sobie sprawę, że akurat takie myślenie ma już wiele znamion stereotypu. Współczesna mobilność pozwala rmieszkańcom mniejszych miejscowości z łatwością (i do tego szybko) docierać do miast i korzystać tam z tych dóbr, które na wsi nie są na ogół bezpośrednio dostępne (mam tu na myśli w dużej mierze kulturę wysoką, np. kina, muzea, teatry, ale też takie miejsca jak centra handlowe, kluby czy obiekty sportowe. Lecz z drugiej strony, nie zawsze wszystko funkcjonuje tak jak powinno, więc tak czy siak okazuje się, że w porównaniu z innymi znajomymi mam pewne braki kulturalno – towarzyskie, które po przeprowadzce do miasta ochoczo zaczęłam uzupełniać;) No cuż, kiedyś wystarczały mi tylko książki;) Pozostawmy jednak kwestię "wieś – miasto" indywidualnemu osądowi (wszak wiele w tej kwesti zależy od osobistych odczuć i preferencji).

Wracam więc do rzeczy,czyli do jedzenia. Dawnymi czasy w domu posiłki były smaczne, treściwe ( i co tu dużo ukrywać – DOMOWE, czyli dobre, bo nie ma to jak u mamy na garnuszku). Jednak to nie wszystko. Mleko kupowaliśmy od gospodarzy, warzywa i owoce częściowo uprawialiśmy na własnej działce, a większość z nich przerabialiśmy na zaprawy na zimę. Było wtedy tak jakoś swojsko i przytulnie. No i smacznie. Nie twierdzę, że było idealnie, w 100% ekologicznie czy coś, ale jadnak z jedzeniem jest tak, jak z sukcesami – kiedy są efektem naszej własnej pracy – smakują o wiele lepiej. A dwa jabłka, które uchowały się na drzewku do jesieni cieszą bardziej niż kilogram podobnych, ale kupionych w sklepie. Nie chcę też nikomu wmówić, że wielu rzeczy nie kupowaliśmy tak jak wszyscy inni: w sklepach czy na targu. Ale mimo wszystko, było choć trochę inaczej, a moim zdaniem- lepiej.

Potem były studia, zachłyśnięcie się tym INNYM światem, i wszystkie trudności, które wynikały z tego, że trzeba było nagle przeobrazić się w odpowiedzialną i zaradną osobę, która potrafi ugotować obiad, uprać skarpetki tak, by zostało chociaż kilka par (a nie same pojedyńcze "od pary"), czy pamiętać o kupieniu chleba na jutrzejsze śniadanie. I nie chodzi o to, że nie potrafiłam sama tego wszystkiego zrobić, lecz o to, że trzeba było robić to wszystko na raz i o niczym nie zapomnieć, bo w razie wpadki na zajęcia szło się "na głodnego". Albo po drodze wstępowało się do jakiegoś sklepu i kupowało...

No właśnie, co się kupowało? Czasem był to jakiś batonik, wafelek (w końcu skoro obudziłem się głodna i nie było co wrzucić na ząb, to muszę sobie to jakoś zrekompensować i wynagrodzić, a więc coś z czekoladą będzie idealne). Kiedy indziej sucha bułka i jakaś gotowa sałatka, lub drożdżówka. W każdym bądź razie, było to "coś zastępczego", mniej zdrowego i smacznego, ale "na głodnego" raczej się nie wybrzydza. Nie chce nawet wspominać o wszystkich konserwantach, polepszaczach i innych składnikach, których jest tak wiele, że aż strach myśleć. Zresztą zagadnienie to jest już dość dobrze znane i coraz częściej słychać o potrzebie zdrowszego żywienia i w ogóle trybu życia. Chcę się raczej skupić na naszym codziennym pośpiechu i zabieganiu, które powoduje czasami, że wyłącza się nam zdrowy rozsądek i pragmatyczne myślenie, bo ta kwestia wydaje mi się równie ważna.

W sumie można by zaryzykować nawet stwierdzenie, że obecne czasy wolności i swobody powinny dać nam szansę na dowolne kierowanie własnym życiem i czasem. Tymczasem okazuje się, że prędkość, postęp, szybkość codziennego życia powodują, że nie mamy na nic czasu (zwłaszcza na myślenie, lub chociaż pośpieszną autorefleksję i analizę własnego zachowania). Czas staje się tyranem, który zagraża naszemu zdrowiu i życiu. I gdyby to był tylko ten przysłowiowy batonik, to sytuacja wcale nie wyglądała by wcale tak źle. W końcu każdy ma prawo do odrobiny przyjemności i szaleństwa, nawet takiego niezbyt zdrowego. Jednak kiedy przychodzi czas obiadu, zbyt wiele wysiłku kosztuje nas ugotowanie czegoś pożywnego. Lepiej pójść "na miasto" i zjeść jakieś szybkie jedzenie. Oczywiście w pośpiechu. Ostatecznie możemy się zniżyć do kupienia jakiego gotowca i odgrzania go. Pytam jednak, co za urok może mieć jedzenie byle jak przygotowane i byle jak podane, a do tego zjedzone "w biegu"?

Podwieczorek – znowu jakiś gotowiec.

O kolacji nawet nie będę wspominać.

I tak było przez jakiś czas, dopóki nie przyszło opamiętanie. A teraz już czas na ważne pytania, a więc...

Gdzie ta rozkosz podniebienia i zadowolenie, które powinno płynąć wraz z przygotowaniem czegoś samemu? Szkoda nam czasu by zrobić porządne zakupy, poszukać jakiegoś przepisu w sieci i przygotować obiad. Nie muszą to być żadne rarytasy, których przygotowanie jest czaso i funduszochłonne. Nawet jejeczniczka lub schabowy z ziemniaczkami potrafią dostarczyć niezapomnianych wrażeń – oczywiście smakowych;) Z własnego doświadczenia i wieloletnich obserwacji wiem, że kiedy po ciężkim dniu przychodzisz zmęczony oraz głodny i zastajesz obiad ugotowany specjalnie dla ciebie przez bliską ci osobę, to chociaż ziemniaki były niedosolone, kotlet przypalony a o surówce się zapomniało i tak będzie to cudowna uczta. A jeśli jeszcze jest ona ładnie podana na czystym stole (świece i obrus nie są nawet konieczne) to naprawdę niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. Ale ja jestem kobietą a do tego estetką, więc to może wiele tłumaczyć;)

Ale, ale... trzeba by przejść do jakiejś konkluzji. Wydaje mi się, że to wszystko jest chyba po części wynikiem wielkiego niechlujstwa w myśleniu współczesnego człowieka (alegoria człowieka – worka na śmieci tym bardziej wydaje się być strzałem w dziesiątkę). Szkoda nam czasu myśleć, bo w końcu jest tyle interesujących rzeczy do zrobienia i zobaczenia. Myśleć będzie można na emeryturze. Nawet na wakacjach szkoda czasu na myślenie, bo w końcu wakacje są od tego by odpocząć.

Szkoda nam też czasu by starać się w życiu codziennym, bo w końcu wiele rzeczy można by zrobić lepiej, jeśli tylko byłby czas. A tego towaru cenniejszego niż złoto jest jak na lekarstwo, więc przecież szkoda się męczyć i trwonić towar deficytowy. Szkopuł tkwi w tym, że konsekwencją niezdrowego trybu życia są przemęczenie, choroby a co za tym idzie, kolejki w poczekalniach u lekarzy, częste wizyty w aptekach, mnóstwo wydanych pieniędzy (a więc trzeba więcej pracować, by mieć na leki lub nowe ciuchy o rozmiar większe) a w najgorszym wypadku możemy nie doczekać do emerytury, więc nie będzie też możliwości by w końcu trochę pomyśleć nad tym co robimy i co się bardziej opłaca.

Powiedzieć, że to wszystko wina współczesnego świata jest dużym uproszczeniem. To my tworzymy naszą własną rzeczywistość i nie możemy całej winy zwalać na innych lub na jakieś abstrakcyjne czasy współczesne. Zawsze były jakieś czasy i dodam złośliwie, że one też były współczesne osobom, które w nich żyły. My też w grucie rzeczy jesteśmy dla siebie takimi tyranami, nie pozwalając sobie nawet na odrobinę wolności. Narzucający się zewsząd szum informacyjno – reklamowy oszałamia nas, przyprawia o zawrót głowy (chociaż ma też znamiona uzależnieniającego narkotyku) a w konsekwencji nas ubezwłasnowolnia. Poglądy o ewolucji ludzkości i postępie zdają się być nie do końca właściwe, gdy tak wiele osób zdaje się drobić w kółko.

1Esej ten powstał dzięki inspiracji, jaką był wykład dotyczący tyranii chwili, teorii T. H. Eriksena.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz