Tyrania
chwili1,
chwilowa przyjemność z konsumpcji, czyli jak się najeść, by
ciągle nie być sytym.
Czasem
przeraża mnie moja lodówka: upiorny, brzęczący po nocach biały
sześcian o niezbyt imponujących gabarytach.Wbrew pozorom boję się
nie tego, że po otwarciu drzwi zastanę w jej wnętrz tylko
przysłowiowe światło.
Boję się
(choć wolę nie rozmyślać nad tym), że większe zagrożenie
stanowi - paradoksalnie - jedzenie. Miligramy, dekagramy, kilogramy
konserwantów, sztucznych barwników i cukru. Pestycydy i inne
paskudztwa, które mają zapewnić trwałość i lepsze walory
smakowe.
A teraz czas
na odrobinę autoantropologii. Podobno jesteśmy tym, czym jemy.
Jeśli tak, jestem wielkim workiem śmieci i muszę się w końcu do
tego przyznać. Owszem, czasami nadchodzą falami wyrzuty sumienia,
ale nie są one aż tak wielkie, by wywrzeć na mnie trwały wpływ.
Ale pomyślmy, od czego to sie wszystko zaczęło...
Pochodzę ze
wsi, lecz dziś życie na wsi pod wieloma względami zaczyna
przypominać miasto, a przynajmniej jego ciemne i mniej chwalebne
aspekty: hałas, zanieczyszczenia, umasowienie, anonimowość.
Trzeba jeszcze wspomnieć o odwiecznym kompleksie mniejszości, na
który cierpią mieszkańcy regionów wiejskich. Jako antropolog
zdaję sobie sprawę, że akurat takie myślenie ma już wiele
znamion stereotypu. Współczesna mobilność pozwala rmieszkańcom
mniejszych miejscowości z łatwością (i do tego szybko) docierać
do miast i korzystać tam z tych dóbr, które na wsi nie są na ogół
bezpośrednio dostępne (mam tu na myśli w dużej mierze kulturę
wysoką, np. kina, muzea, teatry, ale też takie miejsca jak centra
handlowe, kluby czy obiekty sportowe. Lecz z drugiej strony, nie
zawsze wszystko funkcjonuje tak jak powinno, więc tak czy siak
okazuje się, że w porównaniu z innymi znajomymi mam pewne braki
kulturalno – towarzyskie, które po przeprowadzce do miasta ochoczo
zaczęłam uzupełniać;) No cuż, kiedyś wystarczały mi tylko
książki;) Pozostawmy jednak kwestię "wieś – miasto"
indywidualnemu osądowi (wszak wiele w tej kwesti zależy od
osobistych odczuć i preferencji).
Wracam więc
do rzeczy,czyli do jedzenia. Dawnymi czasy w domu posiłki były
smaczne, treściwe ( i co tu dużo ukrywać – DOMOWE, czyli dobre,
bo nie ma to jak u mamy na garnuszku). Jednak to nie wszystko. Mleko
kupowaliśmy od gospodarzy, warzywa i owoce częściowo uprawialiśmy
na własnej działce, a większość z nich przerabialiśmy na
zaprawy na zimę. Było wtedy tak jakoś swojsko i przytulnie. No i
smacznie. Nie twierdzę, że było idealnie, w 100% ekologicznie czy
coś, ale jadnak z jedzeniem jest tak, jak z sukcesami – kiedy są
efektem naszej własnej pracy – smakują o wiele lepiej. A dwa
jabłka, które uchowały się na drzewku do jesieni cieszą bardziej
niż kilogram podobnych, ale kupionych w sklepie. Nie chcę też
nikomu wmówić, że wielu rzeczy nie kupowaliśmy tak jak wszyscy
inni: w sklepach czy na targu. Ale mimo wszystko, było choć trochę
inaczej, a moim zdaniem- lepiej.
Potem były
studia, zachłyśnięcie się tym INNYM światem, i wszystkie
trudności, które wynikały z tego, że trzeba było nagle
przeobrazić się w odpowiedzialną i zaradną osobę, która potrafi
ugotować obiad, uprać skarpetki tak, by zostało chociaż kilka par
(a nie same pojedyńcze "od pary"), czy pamiętać o
kupieniu chleba na jutrzejsze śniadanie. I nie chodzi o to, że nie
potrafiłam sama tego wszystkiego zrobić, lecz o to, że trzeba było
robić to wszystko na raz i o niczym nie zapomnieć, bo w razie
wpadki na zajęcia szło się "na głodnego". Albo po
drodze wstępowało się do jakiegoś sklepu i kupowało...
No właśnie,
co się kupowało? Czasem był to jakiś batonik, wafelek (w końcu
skoro obudziłem się głodna i nie było co wrzucić na ząb, to
muszę sobie to jakoś zrekompensować i wynagrodzić, a więc coś z
czekoladą będzie idealne). Kiedy indziej sucha bułka i jakaś
gotowa sałatka, lub drożdżówka. W każdym bądź razie, było to
"coś zastępczego", mniej zdrowego i smacznego, ale "na
głodnego" raczej się nie wybrzydza. Nie chce nawet wspominać
o wszystkich konserwantach, polepszaczach i innych składnikach,
których jest tak wiele, że aż strach myśleć. Zresztą
zagadnienie to jest już dość dobrze znane i coraz częściej
słychać o potrzebie zdrowszego żywienia i w ogóle trybu życia.
Chcę się raczej skupić na naszym codziennym pośpiechu i
zabieganiu, które powoduje czasami, że wyłącza się nam zdrowy
rozsądek i pragmatyczne myślenie, bo ta kwestia wydaje mi się
równie ważna.
W sumie można
by zaryzykować nawet stwierdzenie, że obecne czasy wolności i
swobody powinny dać nam szansę na dowolne kierowanie własnym
życiem i czasem. Tymczasem okazuje się, że prędkość, postęp,
szybkość codziennego życia powodują, że nie mamy na nic czasu
(zwłaszcza na myślenie, lub chociaż pośpieszną autorefleksję i
analizę własnego zachowania). Czas staje się tyranem, który
zagraża naszemu zdrowiu i życiu. I gdyby to był tylko ten
przysłowiowy batonik, to sytuacja wcale nie wyglądała by wcale tak
źle. W końcu każdy ma prawo do odrobiny przyjemności i
szaleństwa, nawet takiego niezbyt zdrowego. Jednak kiedy przychodzi
czas obiadu, zbyt wiele wysiłku kosztuje nas ugotowanie czegoś
pożywnego. Lepiej pójść "na miasto" i zjeść jakieś
szybkie jedzenie. Oczywiście w pośpiechu. Ostatecznie możemy się
zniżyć do kupienia jakiego gotowca i odgrzania go. Pytam jednak, co
za urok może mieć jedzenie byle jak przygotowane i byle jak podane,
a do tego zjedzone "w biegu"?
Podwieczorek –
znowu jakiś gotowiec.
O kolacji
nawet nie będę wspominać.
I tak było
przez jakiś czas, dopóki nie przyszło opamiętanie. A teraz już
czas na ważne pytania, a więc...
Gdzie ta
rozkosz podniebienia i zadowolenie, które powinno płynąć wraz z
przygotowaniem czegoś samemu? Szkoda nam czasu by zrobić porządne
zakupy, poszukać jakiegoś przepisu w sieci i przygotować obiad.
Nie muszą to być żadne rarytasy, których przygotowanie jest czaso
i funduszochłonne. Nawet jejeczniczka lub schabowy z ziemniaczkami
potrafią dostarczyć niezapomnianych wrażeń – oczywiście
smakowych;) Z własnego doświadczenia i wieloletnich obserwacji
wiem, że kiedy po ciężkim dniu przychodzisz zmęczony oraz głodny
i zastajesz obiad ugotowany specjalnie dla ciebie przez bliską ci
osobę, to chociaż ziemniaki były niedosolone, kotlet przypalony a
o surówce się zapomniało i tak będzie to cudowna uczta. A jeśli
jeszcze jest ona ładnie podana na czystym stole (świece i obrus nie
są nawet konieczne) to naprawdę niczego więcej do szczęścia nie
potrzeba. Ale ja jestem kobietą a do tego estetką, więc to może
wiele tłumaczyć;)
Ale, ale...
trzeba by przejść do jakiejś konkluzji. Wydaje mi się, że to
wszystko jest chyba po części wynikiem wielkiego niechlujstwa w
myśleniu współczesnego człowieka (alegoria człowieka – worka
na śmieci tym bardziej wydaje się być strzałem w dziesiątkę).
Szkoda nam czasu myśleć, bo w końcu jest tyle interesujących
rzeczy do zrobienia i zobaczenia. Myśleć będzie można na
emeryturze. Nawet na wakacjach szkoda czasu na myślenie, bo w końcu
wakacje są od tego by odpocząć.
Szkoda nam też
czasu by starać się w życiu codziennym, bo w końcu wiele rzeczy
można by zrobić lepiej, jeśli tylko byłby czas. A tego towaru
cenniejszego niż złoto jest jak na lekarstwo, więc przecież
szkoda się męczyć i trwonić towar deficytowy. Szkopuł tkwi w
tym, że konsekwencją niezdrowego trybu życia są przemęczenie,
choroby a co za tym idzie, kolejki w poczekalniach u lekarzy, częste
wizyty w aptekach, mnóstwo wydanych pieniędzy (a więc trzeba
więcej pracować, by mieć na leki lub nowe ciuchy o rozmiar
większe) a w najgorszym wypadku możemy nie doczekać do emerytury,
więc nie będzie też możliwości by w końcu trochę pomyśleć
nad tym co robimy i co się bardziej opłaca.
Powiedzieć,
że to wszystko wina współczesnego świata jest dużym
uproszczeniem. To my tworzymy naszą własną rzeczywistość i nie
możemy całej winy zwalać na innych lub na jakieś abstrakcyjne
czasy współczesne. Zawsze były jakieś czasy i dodam złośliwie,
że one też były współczesne osobom, które w nich żyły. My też
w grucie rzeczy jesteśmy dla siebie takimi tyranami, nie pozwalając
sobie nawet na odrobinę wolności. Narzucający się zewsząd szum
informacyjno – reklamowy oszałamia nas, przyprawia o zawrót głowy
(chociaż ma też znamiona uzależnieniającego narkotyku) a w
konsekwencji nas ubezwłasnowolnia. Poglądy o ewolucji ludzkości i
postępie zdają się być nie do końca właściwe, gdy tak wiele
osób zdaje się drobić w kółko.
1Esej
ten powstał dzięki inspiracji, jaką był wykład dotyczący
tyranii chwili, teorii T. H. Eriksena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz